Pokazywanie postów oznaczonych etykietą odchudzanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą odchudzanie. Pokaż wszystkie posty

jak to jest narodzić się po raz trzeci

Witajcie Kochani!

Dzisiaj chciałam Wam przedstawić niezwykłą osobę, której historia mnie bardzo wzruszyła. Jest to Gruba Historia, ale inna niż poprzednie.




Bohaterką jest Magdalena Gajda, Społeczny Rzecznik Praw Osób Chorych na Otyłość, Prezes Zarządu Fundacji Osób Chorych na Otyłość OD-WAGA, Przedstawiciel Polski w Europejskiej Radzie Pacjentów Chorych na Otyłość EASO.









...MOJE TRZECIE NARODZINY...




Pod "pokręconą gwiazdą". Miałam być Lwem, jestem Panną. Bo z ciąży przenoszonej. Nie spieszyło mi się przedzierać się przez kanał rodny. A może już wiedziałam, że wciąż się będę przez życie "przedzierać"...? Ponad 50 cm wzrostu, ponad 5 kg wagi. "Zdrowa i dorodna. I niech tak będzie dalej" - powiedziała położna. Wykrakała, skubana...



2 tygodnie przed II narodzinami. 
Pobudka. Godzina 3:00 w nocy. Z Warszawy do kliniki w Zabrzu ponad 300 km. Mamy być na miejscu przed 8:00. W naszym "Poldku" - Mama, Tata, ja, lęk i cisza. Rozmowa się nie klei. Zdania rwą się. Tak jak cienkie plasterki szynki w mojej porannej kanapce. Jeszcze nie wiem, że to mój ostatni posiłek tamtego roku.
Profesor Pardela ogląda moje zwały tłuszczu. Mówi Mama. Diety, treningi, leki, zioła, akupunktura, akupresura, bioprądy, hipnoza. Nie działają. "Dorodna" jestem coraz bardziej. "To co? Operujemy? Masz szczoteczkę i piżamę?" - pyta profesor. Tak. Bo przezorna też jestem. "Pójdziemy cię zważyć" - zarządza profesor. Korytarz jest długi, kręty, pachnie starą cegłą, wilgocią i kapustą. Mijamy obojętnie gabinety lekarskie. Bo "moja" waga stoi w kuchni. Na takiej wadze mój Dziadek ważył półtusze świń. Zagryzam zęby, zamykam oczy, zaciskam ręce w pięści i wchodzę na platformę. "152 kg!" - krzyczy królowa kuchni dokładając na szale kolejne odważniki. I jeszcze - "Nie rycz głupia! Jesteś jedną z chudszych...!".
Pierwsza, druga i trzecia noc na korytarzu. Pozostałe już na sali. Woda, woda i tylko woda, w każdej ilości, ile chcę. Na języku smak brukselki. Dlaczego brukselki...? Badania i testy, testy i badania. Łykam, co mi wrzucą na dłoń, cierpliwie podstawiam żyły pod igły. I jeszcze zdjęcia do kartoteki. "No co jest? Rozbieraj się!" - zarządza lekarz prowadzący. "Co tak od razu? Może najpierw buzi, do cholery..." - wkurzam się. Profesor dysponuje: "Doktor Wyleżoł uspokoi pacjentkę i wytłumaczy jej, co i jak". Doktor kreśli rysunek przyszłego żołądka na kartce papieru w kratkę. Noc, półmrok na korytarzu, doktor arogancki. Już się nie boję. Jestem przerażona. Telefon do Mamy. "Co jest córcia? Przyjechać?". "Mhmmm..." - łamię się, płaczę. Mama przyjeżdża porannym pociągiem. Nocuje u Pani Janeczki przy szpitalu. Co dnia przynosi ze sobą zapach modrej kapusty.

Dzień operacji. 
Gastroplastica verticalis modo Mason. Pionowa opaskowa plastyka żołądka. Leżę na stole i próbuję z niego nie spaść. Brzuch spływa kaskadą na boki. Na sali zimno jak w dziale mrożonek w supermarkecie. Drżę. Pielęgniarka koi lęk: "Zapamiętaj, jak masz na imię. Zapytamy, jak będziemy cię wybudzać". Respirator szumi koło prawego ramienia. Na ekranie migocze serce. Anestezjolog uspokaja. "Jak jest 80 i więcej, to OK". Nie pytam, czy jak jest mniej, to jest "nie halo"... Ucisk strzykawki na wenflon w łokciu. Zasypiam...
Mgnienie...
Budzę się i dziwię się. Nikt nie pyta o imię. Krzyczą. "Magda oddychaj! Magda, kurwa mać, oddychaj!..." Unoszę powieki. Z trudem odchylam głowę na bok. Koło serca liczby gasną - 60... 50... 40... 30... Zapadam się. Nigdy przedtem i nigdy potem nie było mi tak dobrze. Nigdzie i z nikim. Myślę sobie - "Bujda z tym światłem i tunelem. Jest tylko spokój. Szkoda, Panie Boże, tylko 24 lata, mogło być jeszcze coś...". "Magda, oddychaj! Magda, kurwa, pierdolona mać, nie zejdziesz mi tu dziś...!!". Pięść anestezjologa boleśnie wbija się w moją pierś. Unoszę się, łapię oddech, zasypiam...
Czyjeś ręce przerzucają mnie na wózek. Ból budzi mnie na chwilę. Gdzieś jadę. Miga mi twarz Mamy. "Już dobrze córcia...?". "Odsunąć się! Bierzemy ją na OIOM! Miała zapaść...". Pielęgniarz brutalnie odrzuca Mamę na ścianę.

OIOM. Kilka godzin później.
"Bierzemy wdech, wydech, i już...". Rurka intubacyjna już nie zaciska gardła. Została jeszcze jedna. Podnoszę dłoń do nosa i macam. "No i co Pani nam powie?...". "Ja pierdolę, przyszyli mi tę sondę...".

Lipiec 1996.
8 miesięcy po operacji. Waga - 75 kg. Profesor patrzy z dumą. Doktorzy zacierają ręce. "W sam raz do doktoratu!". Doktor Wyleżoł usuwa worek skóry z brzucha. Dzierga mi na brzuchu 152 szwy. Powoli, dokładnie. Już się go nie boję. To inny człowiek.



Przez 15 lat testy - co i ile zjeść na raz, wymioty, refluks, "zaklajstrowanie" żółtkiem jajka na miękko, szukanie siebie. Waga w dół - euforia, nowe ciuchy, kosmetyki, fryzury i faceci. Waga w górę- głód, wycofanie, samotność,  stany depresyjne. Waga w górę, w górę, w górę... - godzę się, inna widać nie będę.

6 miesięcy przed III narodzinami. 136 kg.
Jerzy, ortopeda wkurzony. "Jeszcze kilka kilogramów i możesz się przesiąść na wózek! Kobieto, ty już kolan nie masz... Zrób coś!". Robię. Los sprzyja. Doktor Wyleżoł przeniósł się do Warszawy. Diagnostyka - 3 dni. Opis - staplery poprzerastały poprzez ścianki żołądka, między nimi luki, przez które przedostaje się pokarm. "Ale że się tyle czasu uchowałaś. Myślałem, że wszyscy pacjenci z Masonem już po korekcie...". Tniemy. Żołądka już nie będzie. Trawić będą jelita. Ile schudnę? "Może dużo... Może kilka kilogramów..." Na długo? "Szczerze? Nie wiem. I nic ci nie obiecam. Przecież wiesz, że lekarstwa na otyłość nie ma...".

Operacja.
Wyłączenie żołądkowe z wycięciem dalszej części żołądka i odtworzeniem ciągłości przewodu pokarmowego na długiej pętli Roux (Roux-en-Y Gastric Bypass). Sala operacyjna wciąż zimna. Stół jakby większy. Procedura już przerobiona. Zasypiam, budzę się, bez komplikacji. Po 8 godzinach umęczony dr Wyleżoł wychodzi z bloku. Mama (wzrost 160 cm) prowadzi jego (wzrost 190 cm) do gabinetu.

Kwiecień 2011. 68 kg.
Chodzę o kulach, bo nie mam siły chodzić bez nich. Twarz kredowa. Oczy zapadnięte. Współczucie w oczach innych. "Pewnie jakieś paskudztwo ją wyżera...". Płaczę doktorowi: "Niech Pan coś zrobi... Ja już nie chcę dalej chudnąć...!". Zmiana diety. Waga w górę. 78 kg - stop! Wyrok doktora - "Teraz wyglądasz zdrowo. Tak ma zostać."...

13 września 2015. 85 kg.
Mówią, że te kilka kilogramów "ponad" to normalne. Że podręcznikowe. Żebym nie panikowała.
A ja się boję, że to koniec remisji...

Mam na imię Magda. 
Jestem chora na otyłość olbrzymią.
Już na zawsze.




Wzruszyłam się. Ogromnie się wzruszyłam. Najpierw, kiedy Magda opublikowała swoją historię na facebookowej stronie Fundacji OD-WAGA, a teraz, kiedy pisałam notkę znów miałam mokre oczy. 



Zachęcam Was do polubienia strony Fundacji na Facebooku. I życzę Wam tej ODWAGI!


PeeS. Tekst i zdjęcia zostały opublikowane za zgodą Magdy.

grube historie

Witajcie,
wczoraj wpadłam na nieco szalony pomysł. Znaczy tak mi się wydaje, że szalony, ale po głębszym zastanowieniu stwierdziłam, że nie jest aż taki zły. Ale do rzeczy...


Jak wiecie, bloga stworzyłam głównie po to, by pokazać swoją walkę z otyłością, poszerzyć ludziom horyzonty odnośnie chirurgii bariatrycznej i trochę dla własnej przyjemności. Ale doszłam do wniosku, że skoro zaczynam go promować w grupach wsparcia, prowadzę (no, próbuję prowadzić) fanpage na facebooku, to może czas przedstawić nie tylko swoją historię.
I tak wczoraj zrodził się w mej głowie pomysł cyklicznego przedstawiania osób, które tak jak ja przeszły ChLO, odniosły swój sukces i mają się dobrze. Nie myśląc za wiele napisałam na grupach wsparcia, że poszukuję chętnych i czekałam na odzew. Szczerze powiedziawszy myślałam, że zostanie to przemilczane i nic z tego nie wyjdzie, a tu - surprise! Mam chętnych! I to nie jedną osobę, ale już kilka :-) Cieszę się niezmiernie. Już rozesłałam do nich wstępne założenia projektu i wierzę, że dziewczyny przybliżą Wam swoją drogę do lepszego życia i że dzięki nim osoby, które zastanawiają się nad operacją, które się jeszcze wahają będą mogły znaleźć odpowiedzi na nurtujące ich pytania.
Seria będzie miała nazwę Grube Historie. Mam nadzieję, że nikogo nie urażę tym tytułem, ale jakoś tak mi przyszło na myśl :-)
Już niedługo, mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu, a może i szybciej nawet pojawi się pierwsza bohaterka. Nie mogę się doczekać, by pokazać Wam jej cudowną przemianę!


Tymczasem życzę Wam miłego i pogodnego weekendu, pozdrawiam Was ciepło!
PeeS. Jeśli ktoś z Czytających jest chętny, by wziąć udział w Grubych Historiach, proszę o kontakt przez formularz, który znajduje się w lewym dolnym rogu strony.

przychodzi Grubas do sklepu odzieżowego

Jest mnóstwo powodów, dla których należy się cieszyć wynikami po operacji czy też po niechirurgicznym schudnięciu, a jednym z nich jest bezproblemowe wybieranie ubrań. Dla chudzielców to błahostka - idziesz na zakupy, bierzesz pierwszą z brzegu bluzkę/spódniczkę/spodnie/co-tam-sobie-chcesz i pasuje. Grubasy tak łatwo nie mają. Ile razy weszłam do sklepu i bezowocnie szukałam na wieszakach czegoś, co pasuje na mnie i nie przypomina worka na ziemniaki, a przy tym jeszcze jakoś w tym człowiek wygląda... Każdy Grubas to przeżył na pewno. Ale proszę pani, nie mamy większych rozmiarów! No żesz Ty!!! Niby ostatnio się polepszyło i sklepy sieciowe typu KappAhl, Cubus czy H&M zaczęły powiększać rozmiarówkę i problemy ze znalezieniem odpowiedniego stroju były mniejsze, ale to i tak kropla w morzu potrzeb. Brałam na przykład bluzkę, która mi się podobała na manekinie czy wieszaku, ale na mnie wyglądała okropnie. Jak w pasie była dobra - to w biuście opięta, albo na odwrót. Ja nie wiem, czy projektanci myślą, że grubi ludzie mają jeden wymiar po całości albo co? O spodniach nie wspomnę, bo często-gęsto trafiały mi się w pasie dobre, a nogawki niczym żagle na wietrze łopotały od szerokości...


Dlatego odkąd zrzuciłam plecak nadmiernych kilogramów cieszę się, kiedy idę do jakiegokolwiek sklepu odzieżowego. Owszem, w głowie wciąż siedzi etykietka "Jestem gruba, ubieram tylko XXL" i pierwsze kroki zwykle kieruję na duże rozmiary, po czym okazuje się, że jednak nie muszę ubierać się w taki rozmiar. Jak ważyłam ponad 100 kg, to brałam w sklepie to, co na mnie pasuje. Nie było aż tak ważne, czy mnie się to podoba, czy wyglądam w tym jakoś znośnie, ale brałam, bo zazwyczaj była to jedna rzecz, która na mnie pasowała z całej ekspozycji. I nieważne było to, czy idę do sieciówki, czy lądowałam w lumpeksie. I właśnie w ostatni weekend wybrałam się na zakupowe polowanie do jednego ze sklepów z używkami. Przetrzepałam wszystkie wieszaki w poszukiwaniu nowych spodni, bo te, co mam, to już nawet paskiem nie da się okiełznać. I tak patrzyłam na wymiary wywieszonych - oczywiście zaczęłam od dużych, ale od razu zapaliła mi się w głowie lampka "nie te, mniejsze weź". I brałam do przymiarki chyba z 10 par - co za radość, kiedy okazało się, że praktycznie wszystkie pasują! Mąż oglądanie spasował po drugiej parze i powiedział, że po co tyle przymierzam, skoro znalazłam już pasujące na mnie. Ale jaka radość jest, kiedy możesz wybrać to, co nie tylko pasuje, ale też człowiek jakoś sensownie w nich wygląda, a nie pierwsze-lepsze. I tak wyszłam ze sklepu z dwiema nowymi parami dżinsów :-) A wiecie, jak kobieta się dobrze czuje po zakupach ;-)

PeeS. Jeśli kogoś obraziłam nazywając Grubasem, to bardzo przepraszam.

pierwsza rocznica


Widzicie tego potwora na zdjęciu? To ja. Sprzed roku. AAAAAA!!! Sama się siebie przestraszyłam! Ludzie, jak ja wyglądałam! Może zdjęcie nie oddaje najlepiej mojego jestestwa, bo jest straszne, ale nie zmienia to faktu, że to monstrum na nim to ja. Zrobione było miesiąc przed operacją, kiedy już termin miałam przyklepany i zaczęłam robić przegląd szafy. Ile ja wtedy już ciuchów zapakowałam do toreb… Pomijam już fakt, że wyglądałam w nich jak idź stąd i nie wracaj, ale przecież czasami trzeba było się jakoś „lepiej” ubrać. W moim przypadku to lepiej to były bezkształtne tuniki, a przykład takowej właśnie na zdjęciu. Jak tak na siebie patrzę, to normalnie myślę, że straszyć dzieci mogłam spokojnie. Aż się dziwię, że nie uciekały ode mnie w pracy ;-)



Ale do rzeczy, bo dzisiaj mam ja wielkie święto! Dzisiaj mija rok odkąd moje życie rozpoczęło się na nowo. 15.04.2014r. przeszłam operację zmniejszenia żołądka metodą gastric bypass (zwana też metodą RYGB – Roux-en-Y Gastric Bypass). Choć niektórzy mogą traktować takie rozwiązanie jako fanaberię, niemalże spełnienie american dream, to uważam, że była to operacja ratująca w jakimś stopniu moje ciężkie życie. Tak więc – obchodzę dzisiaj 1-sze urodziny!! Powoli, powoli, spokojnie z życzeniami, wszystkie przyjmę :-) Z namaszczeniem tego dnia oczekiwałam, choć przyznaję, że spędziłam go praktycznie jak każdy inny – w pracy, a potem z rodziną w domu. Za to pozwoliłam sobie podczas świętowania zjeść kilka małych bezików ;-) W końcu urodziny są raz do roku :-)



Dzisiaj wyglądam tak. Widać różnicę, nie? I chociaż jeszcze jest sporo mankamentów do poprawki, jeszcze trochę kilogramów do zrzucenia, to ja się w sobie dobrze czuję i jestem szczęśliwa! A to przecież najważniejsza sprawa. Nie wstydzę się założyć krótkiej spódniczki, a i spodenkami nie pogardzę. I choć słyszę wokół opinie, że już może czas zastopować, to przecież ja wciąż cierpię na otyłość :-( Na szczęście nie jest to już otyłość III stopnia (lub inaczej nazywana skrajną) tylko I stopień otyłości, ale zawsze. Żeby z otyłości przejść w nadwagę powinnam pozbyć się jeszcze ok. 7 kg. Swoją walkę  po operacji zaczynałam z wagą 112,70 kg, a dzisiaj wskazała ona 76,50 kg. W sumie na minusie 36,20 kg od zabiegu, ale łącznie zgubiona waga to nieco ponad 40 kg. Jejku, jaki ja plecak nosiłam... Teraz muszę dążyć do tego, żeby ten bagaż nie wrócił do mnie. Bo operacja wszystkiego nie załatwi, jeśli człowiek nie panuje nad sobą i nie zmieni nawyków żywieniowych.

Tak więc, jeśli ktoś się waha, czy warto podjąć tak trudną decyzję, jaką jest zgoda na operację i rozpoczęcie życia na nowo, to mogę służyć śmiało za jeden z przykładów, że WARTO!!! Dziękuję Wam za ten rok wspólnie spędzony, choć wiem, że mało u mnie regularności, ale jestem :-)
Pozdrawiam Was mocno,

 

kolejny tydzień. do przodu?

Dzień za dniem mija, a ja do przodu staram się gnać. I przy tym nie wpaść w rutynę, bo dzień do dnia podobny, tylko z każdym nowym dnia przybywa. Całkiem spokojnie, popijając kawę z mlekiem, tworzę plan na przyszły tydzień.

PONIEDZIAŁEK:
Śniadanie: owsianka
2 śniadanie: tzatziki + papryka
Obiad: sałata, gruszka, sok z limonki, łyżka płatków migdałowych, łyżka oliwy, awokado
Podwieczorek: maślanka, łyżka otrębów, połowa łyżeczki miodu i kilka mrożonych truskawek
Kolacja: 1 kromka pieczywa chrupkiego, wędlina, ogórek

WTOREK:
Śniadanie: jajecznica z 1 jajka, 1 kromka pieczywa chrupkiego
2 śniadanie: sok marchwiowy
Obiad: pierś z kurczaka, kuskus, suszone pomidory, sos czosnkowy
Podwieczorek: mandarynka
Kolacja: pomidor, mozarella

ŚRODA:
Śniadanie: owsianka
2 śniadanie: kiwi, mandarynka
Obiad: sałatka z brokułów: brokuł, jajko na twardo, marchewka, łyżeczka kukurydzy, ząbek czosnku, łyżka jogurtu naturalnego, łyżeczka nasion słonecznika, łyżeczka oliwy, ryż, pieprz, sól
Podwieczorek: koktajl bananowy (jogurt lub mleko, banan, siemię lniane)
Kolacja: kromka pieczywa chrupkiego z pastą jajeczną

CZWARTEK:
Śniadanie: kromka pieczywa chrupkiego, szynka, pomidor
2 śniadanie: gruszka, jabłko, łyżka rodzynek, łyżka orzechów laskowych i szczypta cynamonu
Obiad: zupa kalafiorowa
Podwieczorek: jogurt naturalny, kiwi, otręby - mix
Kolacja: makaron z owocami morza

PIĄTEK:
Śniadanie: owsianka
2 śniadanie: sałatka z 4 plastrów świeżego ananasa, jabłka i łyżeczki sezamu
Obiad: czarny ryż z kurczakiem po prowansalsku
Podwieczorek: sok z marchewki, kiwi, otręby, natka pietruszki - mix
Kolacja: kromka pieczywa chrupkiego z tuńczykiem

SOBOTA:
Śniadanie: jajecznica
2 śniadanie: ogórek kiszony, kromka pieczywa chrupkiego, serek śniadaniowy
Obiad: sałatka z ryżem
Podwieczorek: sałatka owocowa: gruszka, jabłko, granat, otręby, płatki migdałów, jogurt naturalny 
Kolacja: grejpfrut sweetie

NIEDZIELA:
Śniadanie: owsianka
2 śniadanie: papryka + tzatziki
Obiad: pierś z kurczaka, marchewka gotowana, ryż
Podwieczorek: sok z marchewki, jabłka i kiwi - mix
Kolacja: jogurt naturalny, jabłko starte, otręby, żurawina, cynamon

W tym przypadku korzystałam z przepisów Małgosi, Ewy Chodakowskiej (do odnalezienia na Facebooku), własnej głowy oraz strony Gotuj w stylu EKO, która bardzo przypadła mi do gustu.

Utrzymać się w ryzach jest ciężko. Cholernie ciężko. Nie będę oszukiwać, że nie zdarza mi się chapnąć czegoś po drodze. Na przykład wczoraj nie jadłam zaplanowanego wcześniej obiadu, bo byłam pół dnia na mieście i skończyło się to kapuśniakiem kupionym w barze mlecznym. Ale staram się trzymać godzin posiłków, regularności i chyba wrócę do ćwiczeń. Ostatnio to bardzo zaniedbałam i jakoś mi z tym źle.

Miłej niedzieli Wam życzę, choć za oknem nieciekawie...

to już osiem miesięcy

Osiem miesięcy minęło od operacji. Mogę zdecydowanie powiedzieć, że jest to szczęśliwe osiem miesięcy. Czemu? Bo wreszcie czuję, że żyję!! Mam siłę na wchodzenie na czwarte piętro bez zadyszki, na bieganie za dzieckiem i do autobusu ;-) Mam nowe pomysły na siebie, choć czasami też mam totalnego niechcieja, ale myślę, że taki każdego z nas prędzej czy później dopada.

Chwilka na statystykę:
19.04.2014 - 112,70 kg
13.05.2014 - 100,40 kg
10.06.2014 - 93,50 kg
15.07.2014 - 89,30 kg
19.08.2014 - 86,90 kg
18.09.2014 - 82,90 kg
10.10.2014 - 81,10 kg
15.12.2014 - 77,90 kg

Razem: - 34,80 kg !!!!

Mam świadomość, że przystopowałam z gubieniem zbędnych kilogramów i że wszystko idzie bardzo topornie, ale i tak jestem z siebie dumna. Obwody mi się bardzo pozmieniały, garderobę musiałam wymienić, z czego się portfel niekoniecznie cieszy, ale jest super! Marzy mi się niekoniecznie profesjonalna sesja zdjęciowa - w jakichś fajnych ciuchach, z extra makijażem, którego sama nie potrafię... Małż mój moje marzenia wczoraj nieco podeptał, ale tego mi zabronić nie może. Chciałabym i tyle. Marzyć mi nie może zabronić. Może kiedyś ;-)
Jutro jeszcze idę na kontrolę do poradni metabolicznej, robiłam badania - ciekawa jestem wyników. I też odwiedzę panią dietetyk, pewnie się ucieszy ;-)

post śniadaniowy czyli akcja-reakcja

No żesz by to wzięło. Od rana harmider w szkole. Młodzież gimnazjalna, licealna, a do tego gratisowo dzieciaki z okolicznych podstawówek przyjeżdżający na zajęcia na basen. Jak się zbierze towarzystwo, to głowa boli od hałasu. A ten zrobić najlepiej potrafią te najmłodsze, starszaki już trochę mniej uciążliwi dla uszu jeśli chodzi o decybele, gorzej w przypadku doboru słownictwa, ale o tym może też kiedyś napiszę :-)
Już na pierwszej lekcji przyszła do mnie nasza szkolna pielęgniarka (notabene fajna kobitka) z nastolatką z liceum, co by kupić jej kanapkę. Bo dziecko (dziecko...) nie zjadło śniadania i poszło na głodniaka na wf i prawie zemdlało. No żesz! Normalny człowiek by pomyślał, że to jednorazowy wybryk, przypadkowo nie zjedzone śniadanie. A tu - surprise! - na następnej lekcji przyszła gimnazjalistka po kanapkę dla kolegi, który też "zapomniał" zjeść śniadanie i teraz źle się czuje. Umówili się czy co?
Ciężko jest wytłumaczyć dzieciakom, że śniadanie jest ważne. Że daje siły na cały dzień i trzeba zjeść choćby trochę, co by organizm nie wariował. Wiem, że są przypadki skrajne, kiedy ludzi nie stać na jedzenie, ale w tym przypadku nie o tym mowa. Pamiętam, jak byłam w podstawówce w 7-8 klasie (tak, ja jeszcze jestem sprzed reformy edukacji), to też zdarzało mi się nie zjeść śniadania, bo po prostu wolałam się wyspać. W liceum było podobnie, wstawałam pół godziny przed lekcjami (bo mieszkałam blisko szkoły), tylko trochę się ogarnęłam i biegusiem (autobusem 2 przystanki) do szkoły. Śniadanie było albo na pierwszej przerwie, albo wcale. I wiem, że tym sobie też krzywdę robiłam. Dopiero na studiach zmieniłam nawyki żywieniowe. Dlatego teraz się denerwuję, jak mój Syn nie ma ochoty na poranne jedzenie, to chociaż trochę, ale musi zjeść. Nie wypuszczę go z domu bez śniadania, sama też bez niego nie wychodzę. I to już nie chodzi o regularność posiłków czy burczenie w brzuchu. Po prostu załącza mi się w głowie lampka, że muszę zjeść i koniec. Choćby to był plasterek wędliny, ale mus to mus. Małemu staram się serwować w miarę syte śniadanie - kanapki z wędliną, serem żółtym, ogórek, pomidorek, jajka na miękko lub twardo, a także płatki musli (nie żadne nesquiki czy inne quiki) z mlekiem lub jogurtem naturalnym, czasami naleśniki lub omlet. Do szkoły też zawsze dostaje drugie śniadanie - albo kanapkę, albo danio, do tego jakiś owoc lub warzywo. Zjada wszystko i bardzo mnie to cieszy.
Moje gimnazjalno-licealne dzieci w dużej ilości stołują się u mnie w sklepiku. Mamy w ofercie kanapki i bułki słodkie, które bardzo szybko znikają z półki. Wiem, że duża ilość dzieciaków bazuje na naszych bułkach nie jedząc w domu, bo albo im się nie chce, albo nie mają zrobionego śniadania (bo przecież starym koniom śniadanka podają rodzice), albo coś tam jeszcze. Nieraz jak chcą od rana hamburgera czy hot-doga, to pytam, czy śniadanie było i jeśli się okaże, że nie było, to proponuję zdrowszy zamiennik - kanapkę, a te mamy naprawdę dobre. Bułki ziarniste, do tego polędwica lub żółty ser, pomidor, ogórek i sałata, albo wersje na kajzerce - serek almette z pomidorem i ogórkiem lub jajko na twardo z jogurtowo-majonezowym sosem. To zdecydowanie lepsze od braku śniadania lub fastfooda na dzień dobry. Jedynie bezsilna jestem w przypadku, kiedy przychodzi taka gwiazda (bo to głównie dziewczyny mają popaprane w główkach) i oświadcza, że zaczęła dietę i nie je śniadań, nie je słodkiego, nie je nic. A potem są kwiatki, że dziewczę pada na twarz, ląduje na kozetce u pielęgniarki, a w najgorszym wypadku przyjeżdża karetka, bo zasłabnie. Ehhh...

PAMIĘTAJ O ŚNIADANIU!!


dzień walki z otyłością

Dzisiaj jest dzień szczególny, a mianowicie Światowy Dzień Walki z Otyłością. Potwierdzono naukowo, że w przeciągu ostatnich 20 lat częstość występowania otyłości w Europie potroiła się. Niestety, dotyczy to nie tylko ludzi dorosłych, ale także nastolatków i dzieci. Według WHO nadwaga jest najpowszechniej występującym problemem zdrowotnym wieku dziecięcego. U dzieci otyłych występuje większe ryzyko wystąpienia cukrzycy typu II, nadciśnienia tętniczego, problemów ze snem, a także problemów psychospołecznych. 
Sama pamiętam, jak odczuwałam "sympatię" ze strony kolegów i koleżanek w szkole z racji mojego wyglądu. Teraz jak widzę otyłe dziecko (a zdarzają mi się takie, które przychodzą z rodzicami na basen), to sobie od razu przypominam siebie z dawnych lat i chciałabym namówić rodzica do szybkiej reakcji, zanim będzie za późno. Ostatnio nawet próbowałam po trochu przemówić jednej mamie do rozsądku półsłówkami tylko opisując swoje doświadczenia z lat dziecięcych, ale chyba nie udało mi się... Mało tego, tyle dzieci ma zwolnienia z zajęć w-fu, że normalnie SZOK W TRAMPKACH. Nie pamiętam, żeby u mnie tak było, że tyle niećwiczących dzieciaków siedziało na ławkach. Ba, pracuję na basenie szkolnym i jak widzę, że na całą klasę (czyli ok. 25 osób) ćwiczy w wodzie max 10, a reszta siedzi na ławce, to mnie trafia. Ja nie miałam w szkole basenu, nie umiem pływać (otwarcie się do tego przyznaję), a ci nie dość, że mają go w ramach lekcji, na miejscu, to jeszcze nie muszą za to płacić. Ale po co korzystać, skoro a) trzeba zmyć makijaż, b) ta ma taki biust, c) ta nie ma biustu, d) ta ma cellulit, e) ta ma większy tyłek, f) tej się nie chce, g) ta nie lubi... Tak mogę wymieniać do bólu :-/


Ja swoją walkę podjęłam 15.04.2014r. i staram się jak mogę, co by tę walkę wygrywać. Jest ciężko, ale daję radę. Ruszam się więcej, nawet w pracy zauważyły dzieciaki, że prawie non stop kręcę biodrami ;-) Nie ma co, potem mniej bolą mięśnie, gdy wezmę się za ćwiczenia z Tiffany. A jaką radochę ma Syn kiedy widzi, jak się matka trzęsie przed telewizorem - niby się zwija ze śmiechu (...), ale od czasu do czasu próbuje też ze mną trochę ćwiczyć. I dobrze. Ostatnio poszedł ze mną na siłownię i próbował swoich sił na bieżni. I nawet nieźle mu szło :-)

Do Wszystkich: walczcie z otyłością, walczcie z nadwagą, dbajcie o siebie zanim będzie za późno!! Wiem, że jest ciężko, nie zapomniał wół jak cielęciem był. Ja też wciąż walczę, bo dużo jeszcze przede mną, ale podjęłam walkę ze swoim złym duchem jakim jest megaotyłość. Nie czekajcie, weźcie sprawy w swoje ręce i do dzieła. Bez względu na metodę walki - czy to dietą, czy operacyjnie - walczcie!!

Nie trać wiary, idź do przodu z podniesioną głową,
Walcz o siebie, nie poddawaj się!!





pół roku poszło!

Wczoraj minęło pół roku odkąd mój żołądek został zmniejszony poprzez bypass. Pół roku… Zleciało nie wiadomo kiedy. Przez ten czas trochę nauczyłam się „nowego życia”, nowego jedzenia, a raczej przede wszystkim nowego sposobu na jedzenie, tj. wolne i długie żucie oraz dokładne gryzienie pokarmów. Nigdy specjalnie do tego wagi nie przykładałam, po prostu wrzucałam do paszczy i nie interesowało mnie, co się dzieje dalej. Teraz, nawet jeśli grzeszę w postaci chipsów czy choćby pieczywa, to gryzę dokładnie wszystko i póki nie będzie w miarę papkowate nie ma możliwości, by zeszło poniżej przełyku ;-)
Przez ten czas zrzuciłam prawie 32 kg. Pewnie byłoby więcej, gdyby nie grzeszki i wcześniejsze zaaplikowanie większej ilości ruchu, ale ja i tak się cieszę z tego, co już osiągnęłam. Najbardziej cieszy mnie, że skóra nigdzie mi nie wisi, na razie się ładnie wciąga – i oby tak było dalej. Przede mną walka o kolejne zgubione kilogramy, stawiam sobie za cel „piątkę” z przodu do rocznicy operacji. Myślę, że mi się uda. Ale – jeśli nie – to nie będę mocno rozpaczać, bo i tak duży spadek wagi w tak krótkim czasie jest dla organizmu wielkim szokiem. Powoli, powoli, a osiągnę swój upragniony cel. Zrzuciłam tyle, to i 20 kg się jeszcze pozbędę :-) Dam radę!!!
Statystycznie rzecz ujmując wychodzi na to, że waga przedstawiała się następująco:

19.04.2014 - 112,70 kg
13.05.2014 - 100,40 kg
10.06.2014 - 93,50 kg
15.07.2014 - 89,30 kg
19.08.2014 - 86,90 kg
18.09.2014 - 82,90 kg
10.10.2014 - 81,10 kg
 
Razem:  -31,60 kg!!!


W nadchodzący weekend zamierzam przysiąść i zrobić sobie rozpiskę ćwiczeniową na najbliższy czas. Znalazłam w Internecie wyzwania 30-dniowe z przysiadami, brzuszkami, pompkami itp. z różnymi stopniami trudności, ale muszę sobie rozpisać trochę „pod siebie”. Do tego siłownia, zumba i oby tylko sił i motywacji mi nie brakło.
A jutro?



zumba na piątkę

Ufff...
Żyję.

Byłam na zumbie. Wytrzymałam 40 minut na 55 możliwych. Upociłam się strasznie, starałam się nadążyć za prowadzącą, nie do końca mi to wychodziło. Ciężko mi było utrzymać tempo i nie zawsze wbiłam się w rytm, ale nie poddam się. Z zumbą sensu stricte to miało niewiele wspólnego. Zobaczę, czy dam radę następnym razem.

Brak kondycji robi swoje. Dlatego muszę nad nią popracować.

A tak z nowości, to wczoraj Syn przyniósł swoją pierwszą (mam nadzieję, że nie ostatnią) piątkę! Pękłam prawie z dumy, gdy w zeszycie zobaczyłam ocenę z notką od pani wychowawczyni. Oby takich ocen było jak najwięcej i aby nauka przychodziła mu z łatwością, może dzięki temu oszczędzi mi nerwów i bólu głowy :-)

pierwsza Piątka mojego Syna :-)

siłownia po raz pierwszy


Mimo dnia nielubienia postanowiłam wreszcie ruszyć swoje szanowne Cztery Litery i wybrałam się na siłownię. Akurat niedaleko domu mam dwie - większą i mniejszą, mój cel to ta mniejsza. Konkretnie Fun&Fit. W sumie to była moja druga wizyta w tym miejscu. Kilka dni temu razem z Synem poszliśmy zobaczyć, jak w ogóle wygląda w środku, jakie ma przyrządy itp. I nadszedł czas na rozruszanie mojego ciała. Może dzięki temu uda mi się zgubić jeszcze nadal zbędne kilogramy.
Wytrzymałam bieżnię, rowerek i masażer (platformę wibracyjną). Mam nadzieję, że nie będzie jutro zbyt wielkich zakwasów po tak długim czasie niećwiczenia. A w piątek idę znów. Zapisałam się też na tzw. dzień otwarty na zumbę, bo już od jakiegoś czasu słyszę o niej same dobre rzeczy. Może się skuszę :-) I oby mi motywacji nie zabrakło!

cztery miesiące minęły

Od operacji minęły 4 miesiące. Waga spada powolutku, mam nadzieję, że jak wrócę do pracy, to ruszy się bardziej (bo będę się więcej poruszać).

Kolejna statystyka:
19.04.2014 - 112,70 kg
13.05.2014 - 100,40 kg
10.06.2014 - 93,50 kg
15.07.2014 - 89,30 kg
19.08.2014 - 86,90 kg
 
W sumie: - 25,80 kg !!

W ciągu miesiąca poszło prawie 2,5 kg. Nie jest to może mega sukces, ale ciągle idzie w dół. Podobam się sobie, Mężowi, znajomym. Niektórzy mnie nie poznają ;-) Wraz z moim spadkiem wagi zmieniam garderobę, z czego niekoniecznie cieszy się mój portfel, ale udaje mi się wypatrzeć różne okazje. Polubiłam na nowo kolory, więcej się uśmiecham. I tak oby jak najdłużej. Pomijam fakt, że już teraz ciekawi mnie, jak zareaguje towarzystwo z pracy jak do niej wrócę ;-) Nie powiem, że mnie nie łechce w środku, kiedy mnie chwalą, bo tak jest.


A to ja w miniony weekend, na kolejnym wieczorku muzycznym w Kebab Imbis w Dobroniu. Zapraszam :-)

urlop tuż tuż

Wczoraj i dziś moje miasto świętuje 591. rocznicę nadania praw miejskich. Dużo się dzieje w mieście, a to można zwiedzić place budów (dworzec, trasa WZ), różne muzea, ciekawe miejsca. Ale mnie jakoś w tym roku nie po drodze na zwiedzanie. Jutro wyjeżdżamy, więc czeka pakowanie i rodzinny obiadek pożegnalny. W przyszłym roku będziemy mogli pozwiedzać - jak już Syn doczeka się legitymacji szkolnej, bo w paru miejscach (np. podczas zwiedzania EC1) wymagają dokumentu od dziecka i ukończenia 7 lat.
Tak więc jutro wyruszamy do Krakowa. Cieszę się z tego wyjazdu, choć na początku nie byłam zadowolona z propozycji Męża. Jak już miała to być wycieczka miastowa, to myślałam raczej o Wrocławiu niż o Krakowie, ale jakoś udało mu się mnie przekonać i rano wyjeżdżamy do grodu króla Kraka. Mamy w planach zwiedzić trochę Krakowa i okolicy, ale wszystko zależy od pogody, która lubi ostatnimi dniami płatać figle. Oby nie padało przez najbliższy tydzień zbyt mocno, bo nie zamierzamy brać kaloszy ;-)


jeden z łódzkich murali - najbardziej okazały. chyba najpiękniejszy.


A jeszcze się muszę pochwalić moim licznikiem wagowym. 
Jest -25kg!
Cieszę się jak dziecko :-)
moja walka o lepsze jutro © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka