Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wypoczynek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wypoczynek. Pokaż wszystkie posty

o wakacjach nad morzem po raz ostatni

Witajcie!!!

Dzisiaj już ostatnia część wakacyjnych wspomnień. Czas na kilka fotografii z wycieczki do Darłowa. 

Jadąc na miejsce po raz pierwszy (po większe zakupy) psioczyliśmy z Mężem na stan dróg dojazdowych. No to po prostu obłęd. Nie dość, że wąsko, to jeszcze żeby się auta mogły wyminąć, trzeba zjeżdżać na usypane piachem i kamieniami pobocze. Masakra. Nie wiedziałam, że jeszcze są takie drogi w naszym cudownym kraju... 
Jadąc już na całodzienną wycieczkę obraliśmy nieco inną drogę, dzięki czemu mieliśmy chociaż odrobinę lepszą podróż (co nie znaczy, że ta nowa droga była o niebo lepsza od poprzedniej). W Darłowie jest piękne stare miasto, ale my udaliśmy się od razu do Darłówka, na plażę. Auto zaparkowaliśmy w miarę blisko i ruszyliśmy spacerkiem do portu. Zaciekawił nas w nim rozsuwany most, szczególnie Syn był ciekawy, jak działa i co by się stało, gdyby został na środku mostu podczas rozsuwania ;-) W Darłówku podreptaliśmy trochę po plaży, zamoczyliśmy stopy w lodowatej wodzie i przepatrzyliśmy kolejne stoiska z pamiątkami. Kupiłam sobie nowy zegarek i dostałam pierścionek od Męża :-) Chłopaki skorzystali z jazdy na torze kartingowym, a Syn nie posiadał się z radości, kiedy zobaczył, że jest przy plaży park linowy. W drodze powrotnej do auta spotkaliśmy zupełnie przypadkiem pewną piękną Kobietę - Małgorzatę Kożuchowską, która akurat spędzała tam urlop z mężem i synkiem. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia z panią Małgosią i z bananami na twarzach wróciliśmy do Jarosławca.












To tyle jeśli chodzi o wakacyjne wspomnienia. Było miło, ale czas już wracać do rzeczywistości. W końcu już wrzesień :-)
Pozdrawiam Was,


wakacyjne wspomnienia po raz drugi

HEJ!!

Nadszedł czas na wspomnienia wakacyjne. Pierwsza część pojawiła się jeszcze podczas pobytu w Jarosławcu, a teraz pora na fotograficzne urywki z wycieczki do Ustki.

Ustka przywitała nas słońcem. Znaleźliśmy miejsce do parkowania niedaleko bunkrów Bluchera przy Porcie Zachodnim. Nie obyło się bez przygód - Pan Mąż tak ładnie manewrował naszym autem, że zakopaliśmy się w piachu i musieli nas nieco popchnąć ;-) Ale tak to jest, jak się skraca drogę do parkingu ;-) Na moment weszliśmy na teren bunkrów, ale nie zwiedzaliśmy ich. Poszliśmy za to na wschodnią część portu - tyle że na okrętkę, bo kładka łącząca dwie strony portu jest w remoncie.  Zanim dotarliśmy do portu zwiedziliśmy ustecką starówkę z okien ciuchci. Synuś tak ładnie prosił, to się nią przejechaliśmy, co by i dziecko miało trochę radości. Przy okazji opatrzyliśmy wszelkiej maści sklepiki,  stoiska i kramy. Dopiero potem doszliśmy do portu. Tam - rzecz jasna - można było wybrać się na rejs statkiem, co też uczyniliśmy. Trochę wiało na otwartej przestrzeni, ale było przyjemnie. Co prawda nie płynęliśmy tym wielkim statkiem, tylko nieco mniejszym (i troszkę tańszym), ale i tak byliśmy zadowoleni. Przed rejsem przespacerowaliśmy się nieco Promenadą i rzuciliśmy okiem na plażę. Niedaleko latarni znaleźliśmy ławeczkę radia RMF FM, na której chłopaki zrobili sobie pamiątkowe zdjęcie :-) (ja się nie odważyłam wspinać na nią przy kręcących się ludziach). Oczywiście nie zapomnieliśmy odwiedzić usteckiej Syrenki, która strzeże wejścia do portu. Potem spokojnie spacerkiem udaliśmy się z powrotem do Portu Zachodniego, gdzie wcześniej zostawiliśmy nasz pojazd. Chcieliśmy też zobaczyć bunkry, ale w końcu zapakowaliśmy się do auta i wróciliśmy do domu. Niemniej jednak wycieczka była udana.












Notka bierze udział w wyzwaniu blogowym Lifestylerki, na które zapraszam innych Blogowiczów, a już niebawem pojawi się też trzecia część wspomnień wakacyjnych - tym razem z wycieczki do Darłowa :-)
Pozdrawiam Was serdecznie,

jak to miło spędzić czas nad morzem...

Witajcie Kochani!!!

Jak ja się cieszę, że jestem tu, gdzie jestem :-) A jak jeszcze ktoś z Was nie wie, gdzie, to chętnie się podzielę widokiem :-) 


Cudny widok, którym się delektuję codziennie. Morze nasze morze :-) Szkoda tylko, że woda ma około 10-12 stopni i nie można się kąpać. Zamoczyliśmy stopy, Syn nawet i nieco wyżej, ale dzieciaki jakoś inaczej odczuwają takie temperatury. 
Mieszkamy sobie w chatce, tzn. w domku tuż nad morzem. Domek jest dwupokojowy, spokojnie może tu mieszkać 4-5 osób, aneks kuchenny i łazienka na miejscu. Siedzę na ławce i słyszę uspokajający szum fal. Ile bym dała, żeby się przeprowadzić tu na zawsze... Nawet poranna kawa smakuje inaczej :-)


Jarosławiec jest uroczym miejscem. Jeszcze jest sporo straganów z atrakcjami, pamiątkami i innymi rzeczami, które na pewno są potrzebne nad morzem (i z różnym badziewiem też...). I tatuaż można sobie zrobić, i warkoczyki kolorowe zapleść, zjeść megafrytkę, kupić książkę....


No i kupiłam... W końcu jestem Kobietą, a która kobieta nie lubi różnych świecidełek ;-) Ale spokojnie, bez szaleństwa, Małżonek pilnował, co bym fortuny nie zostawiła na stoiskach.
Ale najpiękniejsze jest to, że mogę korzystać z czystego powietrza. Nie to, co w mieście. Tu od razu lepiej się śpi, inaczej oddycha. I nie wstydzę się pokazać swojego ciała na plaży, nikt specjalnie się nie ogląda, a nawet jeśli komuś przeszkadza moja blizna pooperacyjna - to niech nie patrzy. Przyjechałam tutaj z zamiarem nie przejmowania się tym wcale i dzielnie się tego trzymałam przez cały wyjazd. Jeszcze tylko dzisiaj i czeka nas powrót do Łodzi... A tak nie chce mi się wracać, że szok! Wczoraj z Synem zgodnie stwierdziliśmy, że się przeprowadzimy kiedyś nad morze :-) M a r z e n i e . . .
Podczas urlopu zrobiliśmy sobie 2 małe wycieczki - do Ustki i do Darłowa. Kto śledził mój fanpage na Facebooku, ten wie ;-) W Jarosławcu byliśmy na latarni morskiej, na deptaku i - ku uciesze Syna - w parku linowym. Pogoda nam dopisała, bo było ciepło, ale nie upalnie. Tylko przez pierwszy tydzień wiał zimny wiatr, teraz zmienił się front na ciepły i jest przyjemniej.
Tak więc nadszedł czas na małą relację zdjęciową z urlopu. Na pierwszy rzut idą fotki z Jarosławca. Reszta pojawi się przy innej notce. Życzę Wam miłego oglądania!




























PeeS. Wszystkie zamieszczone tu zdjęcia są autorstwa mojego Męża, Syna lub własnego. Także wszelkie napisy z kamieni lub pisane na piasku stworzyliśmy sami.

leniuszek

Totalne lenistwo niedzielne. Nawet ogarnąć się człowiekowi dobrze nie chce, choć energii mam za troje. Z głośników leci muzyka latino (czyli doskonała do zumby), kawa z mlekiem, ciasteczko a'la Belvita (pychota!) i można nadrabiać internetowe zaległości z tygodnia :-)



W tygodniu za bardzo czasu nie mam, by poszperać w blogach, w pracy korzystam z dobrodziejstwa internetu w telefonie komórkowym (jak to dobrze, że jest AERO2), aby przejrzeć trochę Facebooka czy przeczytać maile, ale sfera blogów to już laptop :-) Ostatnio trafiłam na kilka ciekawych stron, które zapisałam sobie w "ulubionych", lubię poczytać, jak ktoś mądrze pisze. I też przeglądając różne blogi w głowie powoli rodzi mi się plan mojego działania dotyczący dalszego zrzucania wagi (nie no, to monotematyczne się już robi, ciągle tylko odchudzanie i odchudzanie). Tylko muszę znaleźć większą chwilkę, by sobie zrobić jakąś mądrą rozpiskę, którą oczywiście umieszczę tutaj, co by nie pozbywać się motywacji.

We wtorek Syn zostanie oficjalnie przyjęty do grona uczniów - będzie ślubowanie klas pierwszych, pełna gala i w ogóle. Już się nie mogę doczekać, Młody jakoś tego tak nie przeżywa. Matki tak mają ;-)


i po urlopie już.

Jesteśmy już z powrotem. Tydzień w Krakowie minął bardzo szybko, wczoraj wróciliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Te parę dni spędzone z dala od codziennych obowiązków połączone ze zwiedzaniem Małopolski na długo zostaną w naszej pamięci.
Podczas tego tygodnia wakacji największą furorę dla naszego Małolata sprawiła wizyta w fabryce cukierków Ciuciu przy ul. Grodzkiej, gdzie co godzinę odbywał się pokaz robienia smacznych cuksów karmelkowych. Oczywiście kupiliśmy sobie słodkie pamiątki - przepyszne cukiereczki owocowe i lizaki.
Zwiedziliśmy też Solilandię, czyli magiczną krainę w kopalni soli w Wieliczce, po której oprowadzał nas górnik i Soliludek, czyli taki kopalniany krasnoludek. Franek niestety nie posiada dziecięcej wyobraźni w takiej sytuacji i oczywiście musi zawsze powiedzieć, że a) krasnoludki nie istnieją, b) soliludek jest nieprawdziwy, ale podobało mu się pod ziemią. 
Odwiedziliśmy też Inwałd, czyli 3 parki w jednym - średniowieczna warownia, mini-zoo i park miniatur. Fajne miejsce dla każdego. Niestety, w naszym przypadku wycieczka rozłożyła się na 2 dni, bo pierwszego dnia rozszalała się ulewa i miniatury musieliśmy przesunąć na inny dzień. W średniowiecznym zamku największą atrakcją było strzelanie z łuku, ale też można było odwiedzić powroźnika i ukręcić samemu sznurek, kowala - i zrobić fajny haczyk lub serduszko, a także u garncarza zrobić glinianą miseczkę. Mnie osobiście najbardziej się podobały smoki - zarówno śpiewająca smoczyca jak i te pozostałe ruchome i ziejące ogniem. Niestety, nasz Syn nie podzielał tej radości i bał się podejść do smoków. W mini-zoo jest dużo zwierząt - kozy, owce, osiołki, gryzonie, jedzą z ręki :-) Sam park miniatur - też ciekawie, dużo zabytków w skali 1:25 i dodatkowo lunapark z atrakcjami. Oczywiście Synowi najbardziej się chciało na statek piracki (czyli młot...). Poświęciłam się i przed jedzeniem poszliśmy. Ufff, co to było ;-) Never ever! Młody chciał wychodzić po minucie, a cykl trwał 4 ;-) Mnie też niekoniecznie się podobają takie atrakcje, ale koło młyńskie czy autoscooter są fajne.
Cały urlop w mieście nie jest zły. Pod warunkiem, że człowiek się zainteresuje trochę historią samego Krakowa. Młody jeszcze trochę za mało zainteresowany. Ale w miarę możliwości zwiedziliśmy Stare Miasto. Odwiedziliśmy Wawel, Sukiennice, Bramę Floriańską, a także byliśmy w Kazimierzu i na Kopcu Kościuszki. 
Krótka relacja zdjęciowa też się pojawi, ale najpierw muszę wszystko ogarnąć. 

Pomijam fakt, że dzisiaj już siedzieliśmy z Frankiem w kuchni i powstała sałatka na zimę w słoikach ;-)

urlop tuż tuż

Wczoraj i dziś moje miasto świętuje 591. rocznicę nadania praw miejskich. Dużo się dzieje w mieście, a to można zwiedzić place budów (dworzec, trasa WZ), różne muzea, ciekawe miejsca. Ale mnie jakoś w tym roku nie po drodze na zwiedzanie. Jutro wyjeżdżamy, więc czeka pakowanie i rodzinny obiadek pożegnalny. W przyszłym roku będziemy mogli pozwiedzać - jak już Syn doczeka się legitymacji szkolnej, bo w paru miejscach (np. podczas zwiedzania EC1) wymagają dokumentu od dziecka i ukończenia 7 lat.
Tak więc jutro wyruszamy do Krakowa. Cieszę się z tego wyjazdu, choć na początku nie byłam zadowolona z propozycji Męża. Jak już miała to być wycieczka miastowa, to myślałam raczej o Wrocławiu niż o Krakowie, ale jakoś udało mu się mnie przekonać i rano wyjeżdżamy do grodu króla Kraka. Mamy w planach zwiedzić trochę Krakowa i okolicy, ale wszystko zależy od pogody, która lubi ostatnimi dniami płatać figle. Oby nie padało przez najbliższy tydzień zbyt mocno, bo nie zamierzamy brać kaloszy ;-)


jeden z łódzkich murali - najbardziej okazały. chyba najpiękniejszy.


A jeszcze się muszę pochwalić moim licznikiem wagowym. 
Jest -25kg!
Cieszę się jak dziecko :-)

rodzinne leniuchowanie

Jako że upały zaczynają nam nieco doskwierać, w minioną niedzielę wybraliśmy się nad wodę. Zrobiliśmy mały rekonesans w dostępnych okołołódzkich miejscach i wybór padł na Zgniłe Błoto k/ Aleksandrowa Łódzkiego. Franek oczywiście pierwszy był gotowy do wyjazdu ze spakowanymi akcesoriami do grzebania w piasku :-) 
Wycieczka trwała ok. pół godziny i byliśmy na miejscu. No, może prawie, bo przegapiliśmy wjazd na "zalew" i musieliśmy nawrócić troszeczkę. Okazało się, że drogowskaz wisi przekrzywiony na jednym z drzew i ciężko go zauważyć. Na szczęście nie my jedyni jechaliśmy w to miejsce ;-)
Zgniłe Błoto samo w sobie ma jakiś tam urok. Jest trochę wody (o tej za chwilę), drzewa, mini-bar z nawet niedrogim i dobrym jedzeniem i kawałek plaży. Tylko ogromnym minusem jest czystość stawu. Niestety, oficjalnie jest zakaz kąpieli, o czym informują znaki, ale wszyscy (no, prawie...) i tak wchodzą do wody, by się ochłodzić. A tam - muł, muł, wodorosty, muł, muł i znów wodorosty. Ale jakoś nam się udało znaleźć trochę mniej zarośnięte miejsce i Franek mógł trochę pomoczyć swe odnóża ;-) O pływaniu oczywiście nie ma mowy.
Na terenie ośrodka można wypożyczyć kajaki i rowery wodne. Skorzystaliśmy z rowerku, przez godzinę pedałując przez dosyć duży staw. Nawet widzieliśmy kaczki z przychówkiem :-) To największa atrakcja tego miejsca. 
Mimo tego, że woda nie najczystsza, to dzień spędziliśmy miło. Udało nam się razem pochlapać, pobawić w piasku i spędzić dzień inaczej niż zwykle. Jeśli ktoś jest zainteresowany ośrodkiem w Zgniłych Błotach, to odsyłam na ich stronę internetową. Zdjęcia ma mało aktualne, ale zawsze coś. 
A już za tydzień wyjeżdżamy do Krakowa na parę dni, co by trochę kultury i historii liznąć, smoka wawelskiego spotkać i odpocząć. O ile ktoś lubi odpoczynek poprzez zwiedzanie :-)

6 km w nogach

No i wczoraj się stało. Wybraliśmy się we troje na rowery. Ja na mojej nowej czerwonej zdobyczy. Pojechaliśmy na Młynek i z powrotem. Niby tylko 6 km, ale to była moja pierwsza od 15 lat wyprawa rowerowa :-) Jeszcze teraz czuję siodełko w miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. 


W następny weekend znów się wybierzemy gdzieś - o ile pogoda pozwoli. Fajnie było tak we troje pedałować przez miasto ;-)
moja walka o lepsze jutro © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka