jesteś tym, co jesz czyli co nieco o nowych zwyczajach żywieniowych

Tia. Ostatnio z moim jedzeniem jest różnie. Niby nie odczuwam żadnych dolegliwości żołądkowych i mogę jeść wszystko, ale jak mnie już coś dopadnie, to nie chce odpuścić tak łatwo.


- co jem?? -

Od co najmniej 2 tygodni mam awersję na wędlinę. Jakąkolwiek. Czy to paczkowana szynka konserwowa rodem z Biedronki, którą zajadałam się odkąd mogłam zjeść stałe pokarmy, czy starannie wyselekcjonowany schabik kupiony w zaufanym mięsnym. Jest reakcja jedna - zbiera mi się mnóstwo śliny w paszczy i mam wrażenie, że wszystko mi rośnie w ustach. Zupełnie zapomniałabym powiedzieć, że sam zapach wędliny działa na mnie odrzucająco. Dzisiaj na zakupach w garmażerii został sam Mąż, bo mnie mdlić zaczęło.
Z mięsem, niestety, jest podobnie. Obiad dla Chłopaków - tradycyjny kotlecik z fileta z kurczaka, a ja dla siebie kawałek fileta w kostkę, z ziołami i na parze. A gdzie tam, zostało gdzieś na wysokości mostka i trzymało długo. Zatkało. Jak ruskie kakao z dziecięcego powiedzonka. Mielone - nie inaczej... Więc skoro mięso do mnie z widelcem, to ja serce do niego straciłam już zupełnie (bynajmniej na czas jakiś).

- ale coś muszę zjeść!!! -

Helloł, zaraz, moment! Już. Otworzyłam umysł, włączyłam laptopa i zaczęłam poszukiwania czegoś dobrego do jedzenia, co zastąpi mi wędliny i mięcho. Przejrzałam mnóstwo stron o jedzeniu (a ślina od samego patrzenia na zdjęcia wielu pyszności mogłaby kapać po brodzie ;-) ), także wegetariańskich i wegańskich.. Od dawna do kanapek (pieczywo chrupkie czy też zwykła bułka pszenna) dawałam serek typu almette, jakąś pastę jajeczną czy tuńczyka, do tego jakiś ogórek czy też pomidor i było ok. Ale ile można jeść to samo...
Więc postanowiłam spróbować czegoś nowego. Wybór padł na biały ser. Ale nie mówię o twarogu, bo ten mi jakoś nie podchodzi, a o mascarpone i ricotta. Obydwa skradły moje serce. Niby podobne do almette, ale nie takie samo. Od czasu do czasu sobie pozwalam na odrobinę szaleństwa kupując taki serek :-) Innym dobrym smarowidłem do kanapek jest hummus. Pierwsze spotkanie z nim miałam podczas targów Natura Food. Tam próbowałam buraczany, paprykowy, oliwkowy i inne smaki. Kupiłam już parę razy słoiczek, przymierzam się do zrobienia własnego hummusu, ale na razie z czasem jakoś na bakier.

- odkrycie października! -

Jednak najbardziej przypadły mi do gustu... pasty słonecznikowe własnej roboty. Pomysł rzuciła mi koleżanka z pracy, a potem już poszukiwania w internecie ciekawego rozwiązania. I tak oto miałam przyjemność zrobić już 3 różne pasty z przepisów świetnej blogerki, Olgi Smile - w wersji dla dzieci, z czosnkiem i suszonymi pomidorami oraz z jabłkiem. Dla mnie rewelacja. Trochę na chlebuś i do przodu. Nawet Synowi posmakowało, Mąż nadal ma długie zęby na to, ale może się przyzwyczai ;-) Najlepsze jest to, że taką pastę mogę zrobić w zasadzie ze wszystkiego, co mam w domu. Mały nakład finansowy, a jedzenia po kokardkę. Jakbym mogła, to bym wyjadała łyżką prosto ze słoiczka te smakowitości, ale mój żołądek by takie ilości pewnie odchorował...
Podaję Wam te 3 przepisy, z których korzystałam, może i Wy spróbujecie. A może macie jakieś swoje kulinarne rozwiązania na jedzenie po operacji? Bardzo chętnie się z nimi zapoznam i wypróbuję na swoim żołądku :-)

Pasta ze słonecznika z jabłkamiklik!

Pasta ze słonecznika dla dzieci - klik!

Pasta ze słonecznika z pomidorami - klik!

Smaczne-Go!


3 komentarze :

  1. Mieso Ci smierdzi...hmmm...ja bym test kupila

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniu, nie sądzę, by mi takie rozwiązanie groziło ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Polecam sobie poczytać o nowych dietach i różnych problemach z odchudzaniem. Może zainspiruje http://zwalczotylosc.pl/

    OdpowiedzUsuń

moja walka o lepsze jutro © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka