Jak jest?

Wcale łatwo nie jest. Jest mega trudno.
Po pierwsze - trzeba bardzo wcześnie wstawać. Pobudka o 5:40 nie jest czymś, co tygryski lubią najbardziej. Ja to jeszcze jakoś wstaję, ale 10 minut później zaczynam budzić Małolata. A wszystko dlatego, że ja na 8:00 do pracy, a w tym tygodniu Pan Mąż ma ranną zmianę w pracy. I tak Młody nie chce wstawać, że ciśnienie mi idzie do góry, gdy któryś raz z rzędu proszę o wstanie, a o jedzeniu śniadania już nie wspomnę. Cudem dosłownie udaje nam się wyjść z domu wedle 6:45, co by zostawić Syna w drzwiach szkoły około 7:00 i prawie z dopalaczem biegnę na autobus.
Młody na świetlicę chodzi już trzeci rok. W pierwszej zerówce jak był, to trochę popłakiwał, a teraz nie chce wychodzić z niej za szybko, bo się z dziećmi bawi. Jeszcze jak jest taka ładna pogoda, to siedzą na boisku lub placu zabaw i szaleją ile wlezie. W tym roku mam nadzieję, że nie zmieni poglądów na jej temat, bo jeszcze trochę za mały jest na samotne powroty do domu. Zwłaszcza, że ma do przejścia bardzo ruchliwe skrzyżowanie bez sygnalizacji i tzw. "stopka". Tak więc musi się rano odstawić na świetlicę.
Po szkole Młody 2-3 godziny spędza na osiedlowym placu zabaw z trzema kolegami z zeszłorocznej zerówki. Grają w piłkę, kopią w piaskownicy, ganiają się. Wraca potem taki umorusany, że nadaje się tylko do kąpieli. Ja w tym czasie ogarniam trochę siebie, mieszkanie i staram się nie zasnąć.
A wieczorem padamy z Synem jak muchy ok. 20:30 podczas czytania bajek na dobranoc. Zmęczeni, zmordowani, padnięci.
Tak wyglądał pierwszy tydzień września. A następny poszerzy się o prace domowe, które na pewno się zaczną pojawiać.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

moja walka o lepsze jutro © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka