krótka historia u-wagi

Po krótce chciałam przedstawić historię mojej wagi.
Urodziłam się niewielka, 1800 g i 49 cm. W książeczce zdrowia dziecka mam wpisane "dystrofia". W tamtych czasach jakoś specjalnie chyba nie przejmowali się tą przypadłością, miałam 2200 g przy wypisie ze szpitala i... Zaczęłam rosnąć. Rodzice i babcie mnie karmili, a ja sobie rosłam. Aż w wieku lat ok. 3-4 nabawiłam się przepukliny - i to dwukrotnie. Potem były pierwsze odchudzania z poziomu "nadwagi", GruBBa dzielnie zeszła z wagi i była normalną dziewczynką, ale później znów zaczęłam rosnąć wszerz. Mogę trochę (tak tyciunio) podejrzewać o powód narodziny mojej młodszej siostry i podjadanie wszystkiego wokoło. Idąc do klasy pierwszej znów pojawia się w książeczce "nadwaga". Zdobywając nowe umiejętności, poszerzając wiedzę, poszerzam się i ja. Odkąd pamiętam, to śmiali się ze mnie i mojej wielkości. "Okrągła", "gruba", "pulpet" szły na porządku dziennym. Nadrabiałam wiedzą z dziedziny muzyki, a także dość wysokimi wynikami w nauce. Jakoś udało mi się znaleźć w szkole podstawowej przyjaciółki. Znaczy się wtedy tak uważałam. Było nas 4, miałyśmy wspólne zainteresowania jak na tamte czasy i jakoś razem się trzymałyśmy przez 2 lata. W 8 klasie poczułam, że jednak to nie jest "to" i nieco odłączyłam się od grupy, znajdując pocieszenie jakby wśród innych dziewczyn. Odnoszę wrażenie, że i tak którakolwiek z ówczesnych moich koleżanek-przyjaciółek niejako wstydziła się pokazywać ze mną. Nie dość, że byłam niska, to jeszcze gruba na dodatek.
Liceum. Trafiłam do dobrej szkoły, 'na poziomie'. W klasie miałam 30 dziewczyn (nie ma jak biol-chem) i praktycznie od samego początku znalazłam bratnią duszę. Z tą duszą trzymałam się całe 4 lata, a także i później przez jakiś czas. Byłyśmy zgrane, choć teraz dostrzegam braki w tej przyjaźni. Przyjaźni, która niestety nie przetrwała próby czasu. Moja waga w czasie liceum wciąż rosła, pojawiła się "otyłość". Co w tym wszystkim jest ciekawe, nie siedziałam non-stop przy żarciu, nawet lubiłam ćwiczyć na w-fie. Ale wszelkie smutki - czy to niepowodzenia w nauce, czy też nieszczęśliwe miłości i inne kłopoty zajadałam. A napsuli mi krwi koledzy ze szkoły, oj napsuli. Miałam wówczas miłego adoratora z innej klasy, którego koledzy nieźle dokuczali mnie, a potem i jemu, że za mną lata. Nawet przez krótki czas ze sobą chodziliśmy, ale nie udało się nam przetrzymać presji ze strony innych. Chociaż przyjaźń jako-taka została do dnia dzisiejszego.
Osiągnęłam pułap 90 kg mając lat 20. W tym czasie poznałam mojego Męża. Jemu pierwszemu nie przeszkadzało to, że jestem Gruba. Przez 3 lata staraliśmy się o dziecko, niestety z marnym skutkiem. Okazało się, że cierpię na policystyczne jajniki, które w jakiś sposób wiążą się z otyłością. Po wielu próbach wreszcie udało się zajść w ciążę i urodził się nam Syn. A po Synu zostały mi kolejne zbędne kilogramy, które nijak nie chciały ze mną się pożegnać. Młody ma już 6,5 roku, a ja za sobą kilka różnych diet, ćwiczeń, a także wizyt w poradniach dietetycznych. Efekty diet były, ale krótkotrwałe. Potem kilogramy wracały z nawiązką, aż na 30-te urodziny ważyłam 117 kg. Przy moim marnym wzroście stanowiłam toczącą się kulę, która ma problemy z wejściem na czwarte piętro, szybszym krokiem i której się nic a nic nie chce. Podjęłam więc walkę ze sobą. Najpierw trochę samej, a potem już zapisałam się do poradni chorób metabolicznych. Krok po kroku dotarłam do chirurga, który zgodził się przeprowadzić na mnie operację ChLO. Operacja odbędzie się za 2 tygodnie. Boję się, ale robię to dla siebie i moich Mężczyzn. Dla Dużego, żeby się nie wstydził żony-wieloryba i dla Małego, by miał piękną mamę.
Odliczanie trwa.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

moja walka o lepsze jutro © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka