znowu zwykły dzień

Jestem. Powinnam się już dawno odezwać, w końcu minęło już 7 tygodni od operacji.

Jak było? Oj, ciężko... Przed samą operacją pojawiła się w głowie myśl, że może jednak dać dyla i nikt nie będzie mnie kroił, nie będę próbować... Ale poszłam. Jeszcze trochę z Małżonem się poprztykałam, nie chciał się pożegnać ze mną przed operacją i leżąc na stole już myślałam tylko, co będzie, jeśli się nie obudzę. Czy będzie żałował? I przed oczami miałam Synka. Potem pielęgniarka (??) przyłożyła mi do uda kawałek metalu, a ze mną rozmawiała przemiła pani anestezjolog. Powiedziała mi, że podczas operacji będzie moim adwokatem i będzie mnie bronić. Ciekawe słowa, nie? Potem już nie pamiętam nic. Odpłynęłam i obudziłam się na sali pooperacyjnej, gdzie dookoła było słychać pikania różnych sprzętów. Wszystko mnie bolało. Pamiętam, że Małżon był u mnie w fartuchu i zasnęłam.
Następnego dnia już byłam bardziej kumata, ale podawana morfina robiła swoje. Przewieźli mnie po obchodzie na oddział chirurgii i dostałam miejsce w sali (!!) z 3ma paniami. Odwiedziła mnie moja mama i teść, no i Małżon. W sumie przeleżałam w szpitalu od wtorku do soboty. Wielka Sobota była dla mnie dniem wyjścia. Do tego czasu miałam parę rurek w sobie - a to sondę w nosie, a to cewnik, a to dren... Nie lubię. Ale jak trzeba, to trzeba. Najważniejsze, że się udało. Badanie kontrastem pokazało, że jest wszystko ok. W Wielki Piątek dostałam nawet trochę kleiku na obiad i kolację. Cóż to za paskudztwo... ;-)
Powrót do domu nie był bardzo bolesny, co męczący - jakby nie było, czwarte piętro do przejścia było. I co pół piętra przysiadałam na stołeczku, bo ledwo szłam. Słaba byłam. Weszłam do szpitala mając 110 kg, wyszłam napompowana do 112,7 kg. I tak ciężko było wejść na górę, że w domu padłam na łóżko i leżałam długo.
Najgorsze były dla mnie pierwsze 4 dni w domu. Męczyły mnie wymioty. Cokolwiek zjadłam - czy to słoiczek z dziecinnej półeczki, czy trochę kleiku, czy nawet zwykłą wodę - zaraz był zwrot. Zyskałam na tę parę dni przyjaciółkę-miskę. Na szczęście, minęło jak ręką odjął.
Waga też się zmieniła. Na dzień dzisiejszy wskazuje 96,1 kg, czyli na chwilę obecną jest mnie mniej o 16,6 kg. Cieszy mnie to bardzo. Spodnie powoli zaczynają na mnie wisieć, muszę zakładać pasek, co by ich nie zgubić. Bluzki też zaczynają być ładnie leżące, a nie opięte. Podoba mi się!


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

moja walka o lepsze jutro © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka